Czcigodny
Stryju! - przemówił Sami do kapłana - czas nagli i choć wiem, żeś wiele
sił strawił na pomoc naszym towarzyszom, to jednak potrzebuję tu i
teraz Twoich zdolności. Miała miejsce walka z Piewcami, lecz nie mam
pewności, czy wszyscy zostali zgładzeni. Nadto przyda nam się wszelka
pomoc przy wytropieniu człowieka, który uniósł stąd pewną rzecz, która
nie należy do niego. Nadto jest jeszcze kwestia pobłogosławienia duchów
zmarłych tu okrutnie zamordowanych ludzi - czas, aby ich duchy nie
błąkały się już głodne po ziemi. Czy mógłbyś poprosić kami o pomoc w
tych sprawach?
To powiedziawszy patrzył z powagą na stryja czekając na jego odpowiedź. Ten skinął głową, mówiąc jedynie:
- Co najważniejsze?
-
Hmmm! Najważniejsze jest zebranie śladów, które zaprowadza nas do
złodzieja - To rzekłszy opowie stryjowi o tajemniczej trójce, latawcach
oraz planach złapania niegodziwca, który umknął - Gdybyś mógł poprosić
kami, aby nas w tym dziele wspomogły...
Shugenja
- nielicho zaskoczony wieścią o latawcach - skinął głową i poprosił, by
go poprowadzono w to miejsce. Po drodze nieustawał w pytaniach, jakie
latawce, jak leciały, jak duże... Niestety, ledwo tylko zaczął wznosić
modły, przerwał, cofnął się szybko i rzekł zduszonym głosem:
-
Kansei! To miejsce jest ich pełne! Proszenie duchów tutaj o pomoc jest
pomyłką - odpowiedź kansei będzie niewątpliwie zdradziecka! Trzeba
oczyścić kotlinę, całą! Spalić budynki! Zwłaszcza - okręcił się na
pięcie, wskazał palcem budynek, w którym trójka przyjaciół niedawno
stała w obłoku krwi - tamten! Sama ilość duchów krwi teraz jest tak
duża, że wypaczy każdą modlitwę, jaką wzniosę!
Na
wieść, że nie można nic zrobić, zanim pawilony nie zostaną spalone Sami
poprosi Tai Linga o pomoc - trzeba będzie przenieść ciało ex-krewnego
daimyo do jednego z pawilonów, skoro i tak ma spłonąć. Wcześniej jednak
zapyta Minoru:
- Czy od niego nie mogą prowadzić ślady, jeśli sądzimy, że wcześniej nosił przy sobie skradziony przedmiot?
-
Musiałbym wiedzieć więcej o przedmiocie, Sami-kun - rzekł z pewnym
afektem stryj. - Rozmowa z kami, jeśli ma być skuteczna, musi dać im
pewne informacje. Im precyzyjniejsze, tym lepiej. No i... jeśli tu od
dawna są kansei, to to może być nieskuteczne. Kansei i kami rzadko się
dobrze znoszą. Jeśli ten mężczyzna przebywał tu dłużej... - Minoru
zawiesił głos. Spojrzał po kotlinie. Przeprosił, przeszedł się, to tu,
to tam. Przystawał na chwilę, zamykał oczy. Po chwili koncentracji
zmieniał miejsce i rzecz powtarzał.
-
Czasochłonne! - rzekł, powróciwszy do Samiego po dłuższych oględzinach.
- Przywrócenie tego miejsca do naturalnego stanu. Co najmniej z
sześcioma innymi kapłanami mógłbym pokusić się o spełnienie Twoich próśb
Sami-san. Nie dopuścić do powstania głodnych duchów. Miejsce jest pełne
kansei i inne duchy nie chcą się tu zbliżać. Na szczęście przy Was jest
nieco lepiej, bo byłbym w kłopocie. A nie zapuszczałem się nigdzie
dalej - wskazał pawilon - lecz już czuję, że tamten koniec kotliny jest o
wiele gorszy. Nieopodal są też padlinożercy - wskazał kierunek, z
którego dochodziła czasem ptasia wrzawa. - Potrzebni zatem będą eta.
- Najlepiej ruszajcie w pościg. - i tu Minoru przedstawił swój plan.
Sami
i Tai Ling zbiegają w dół wschodnim zboczem, aż droga rozwidli się.
Sami biegnie piargami w dół, dalej na wschód. Na dół góry i przez las na
wskroś, aż do drogi. Tai Ling odbija na północ, biegnąc lepszą drogą.
Dobiega do kordonu Południowców, do rannych, tam jest jego koń, którego
bushi z Doliny znaleźli w lesie, kiedy uciekał przed Białymi Maskami.
Wskakuje na konia, gna do drogi, drogą gna do granicy. Któryś z dwójki
dopadnie drogi wcześniej, a drogą będzie podążać karo, by zamknąć
granice Klanu Borsuka, obstawić przełęcze, nie wypuścić zbiega. Karo
potrzebuje wieści, jakie oni mają.
Sami
tylko mruknie potwierdzenie, zbierze broń, poszuka w zasięgu wzroku
kołczana na nage-yari, kilku włóczni, liny z hakiem i nałożywszy to
wszystko... zawróci na wzgórze, by wziąć stamtąd siatkę na latawce.
Wyrzuci z kołczanu wszystkie nage-yari poza dwiema, a następnie poświęci
chwilę na odcięcie głowy krewniakowi daimyo, po czym trzymając za włosy
opakuje w siatkę i wpakuje ją do pustego kołczanu. Upewni się, że z
niego nie wypada, po czym przewiesi sobie topór, a w ręce weźmie...
rękawice, które spodziewa się znaleźć gdzieś na polu bitwy. Nawet bez
nich weźmie dwa krótkie sznury i przywiąże sobie nage-yari do dłoni, ale
tak, by móc zacisnąć na nich uchwyt. To powinno zostawić mu
dostatecznie dużo miejsca na chwycenie liny w razie potrzeby. Tak
przygotowany skłoni się stryjowi i Tai Lingowi (o ile ten jeszcze tu
wtedy będzie).
- Wyruszam zatem! Do zobaczenia na dole! - To powiedziawszy puści się biegiem ścieżką w dół.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz