wtorek, 1 września 2015

3. Nocna wyprawa do mariny

Gdzie i kiedy

2 lipca 1863, Gettysburg, Pensylwania

Telegraficzny skrót sesji

Rozstanie z Rene, ogarnięcie się po strzelaninie, leczenie ran i nocna wyprawa po Śpiewającego Kojota

Opowieść

René postanawia puścić się w pogoń za napastnikiem, choćby po to, by upewnić się, że ten nie ma zamiaru wracać lub ściągnąć kogoś na głowę possé. Żegna się z kompanami i daje nowemu przyjacielowi "Adamowi", sztylet i mapę. Joe podchodzi, przedstawia się, dziękuje i mówi, że "jesteś równy gość". René odjeżdża.

Postrzelony Joe wskakuje na konia i rusza szukać doktora, pamiętając dwa szyldy ze swego wcześniejszego rekonesansu. W międzyczasie wyczerpany James (Adam) ucina sobie krótką drzemkę odzyskuje dech po strzelaninie, by potem zacząć rozglądać się po Ogrodzie Botanicznym. Kilka spojrzeń z różnych okien sprawia, że postanawia ostrożnie wyjść na dach. Po kilkunastu minutach odnajduje wejście tam, lecz zamknięte na starą dość, nieco podrdzewiałą, żeliwną kłódkę. Chcąc zmylić ewentualnych gapiów, wychodzi z saloonu i obchodzi go, by wejść od tyłu, przez garkuchnię. Następnie idzie na balkon po zachodniej stronie i zmierza ku balkonom, szukając, z którego może wejść na dach.

W tym czasie Joe, unikając dwu kompanii jednej i drugiej strony, nawiguje do doktora. Ten pakuje się, ponieważ otrzymał rozkaz mobilizacji i dołączenia do wojskowego szpitala Unii. Znajduje jednak czas by opatrzyć rannego kowboja i robi to naprawdę świetnie. Wracając, Joe zajmuje się też końmi, żaden z nich nie ma już ani obroku ani wody.

James powoli i ostrożnie wspina się na dach, tak, by go niełatwo było dostrzec. Chce w cieniu komina wystawić głowę (bez kapelusza) i oglądnąć Ogród Botaniczny. Szuka jego środka, potem zaś szuka wojsk. Środek jest względnie prosty do odnalezienia, wojska - już gorzej. 'Adam' w końcu rezygnuje i zaczyna schodzić. Gdy ma z dachu zeskoczyć na balkon, nieruchomieje, widząc lufę kolta. Na szczęście to Joe, który wróciwszy, postanowił poszukać kompana rozglądając się z dachu.

Po krótkiej wymianie docinków, gdzie tym razem Joe miał przewagę kompani wchodzą na dach razem. James zdaje relację co gdzie widzi i czego szuka, Joe zaczyna wypatrywać wojsk wokół leżącej w centrum Ogrodu mariny i nie tylko. Dostrzega uciekających samotnie, dwójkami bądź rzadko trójkami kilkunastu unionistów. Co gorsza, dostrzega grupujących się w południowo-wschodniej części Ogrodu kawalerzystów Południa! Po krótkiej naradzie towarzysze postanawiają natychmiast ruszać do mariny, korzystając z tego, że słońce zaszło już trochę temu, jego promieni na niebie już nie widać. Innymi słowy: że już jest po zmierzchu. James jeszcze sprawdza, czy widać księżyc i jak zachmurzone jest niebo. Niestety, choć nie jest to nawet półksiężyc, to jednak nieba chmurnym nazwać nie można. Chmury są, owszem, ale rzadkie.

Nocna wyprawa zaczyna się względnie dobrze. Joe i James ruszają obok ścieżki, korzystając z cieni, starają się iść możliwie szybko jednak ostrożnie i nie gardząc skradaniem się. Od krzewu do krzewu, wśród drzew jeśli można, obaj przesuwają się w stronę mariny widzianej z dachu. Wkrótce docierają do rzeczki.

Rzeczka nie jest szczególnie szeroka, prawdopodobnie konno dałoby się ją przeskoczyć. Byłoby nie lada wyzwaniem dokonać tego czynu piechotą. Mostek prowadzący przez rzeczkę jest łukowaty, drewniany i ma pełne barierki, z szerokich desek. Po obu stronach rzeczki jest jakieś 7-9 kroków, nim idący zagłębi się w las. Joe i James poświęcają kilka minut by przyglądnąć się przeciwległemu brzegowi, szukając ludzi wśród drzew, nikogo jednak nie znajdują. James zaczyna się czołgać pierwszy, Joe ubezpiecza. Już nieopodal mostku James przesuwając dłoń do przodu trafia na śliskie i łuskowate coś. Zagryzając zęby by nie krzyknąć, szybko i odruchowo to odrzuca... ujawniając swą osobę wszystkim, którzy patrzą.

Czekając na strzały, Joe wpija oczy w ciemność, by odpowiedzieć ogniem, James przetacza się szybko, by być bardziej w cieniu mostka. Mija minuta. Cisza. Odgłosy nocy. Szum rzeczki.

Gdy James dociera do mostka, Joe zaczyna się czołgać. James na mostku przesuwa się ku jego drugiej stronie i lustruje drzewa do których droga prowadzi, raz jeszcze. Ponownie nic nie znajduje, zatem upewnia się, że Joe dotarł, wymieniają docinki w języku migowym ("idioto, skradać się nie umiesz"?) i ruszają dalej. Gdy James dociera do drzew, zaczyna ubezpieczać skradającego się Joe, patrząc po koronach drzew. Nie umie jednak przeniknąć ich wzrokiem, są zbyt gęste i jest zbyt ciemno. Joe, gdy dociera, lustruje jeszcze na wszelki wypadek brzeg z którego przyszli, by wykluczyć, że ktoś obserwował ich z tamtej strony, ale gdy dostrzega tylko sowę, stwierdza że ludzie raczej lepiej się od niej nie schowali. Kompani ruszają dalej.

Nocny marsz obok ścieżki doprowadza ich do skrzyżowań. Tam na szczęście są tabliczki, mówiące którędy na Północne Wzgórze, do Altanki Zakochanych czy Przystani. Mimo ciemności i braku światła (promienie księżyca nie docierają w głąb lasu), minuta przy tabliczce zwykle daje dość liter, by wiedzieć którędy do Przystani. Possé kontynuuje dalej, aż docierają na skraj większego skweru, w centrum którego jest marina nad jeziorem.

tu wstawić obrazek!

Pierwszy tym razem rusza Joe, szybko idąc do żywopłotów i wzdłuż nich, jednak nadal nie drogą, tym razem po lewej jej stronie. Gdy dociera do końca żywopłotu... dostrzega ciała. Daje szybko kilka znaków Jamesowi, który się zatrzymuje i próbuje dostrzec to, co widzi Joe.

Pod samą ścianą mariny, w cieniu rzucanym przez budynek leżą dwa ciała. Trzecie wisi głową w dół na balustradzie na pierwszym piętrze. Joe dostrzega ich jako jaśniejsze kształty, ma wrażenie, że sprawiają to ich mundury. Przygląda się niespiesznie, szukając śladów po kulach, powodu śmierci i czapek - te bowiem pozwolą z daleko odróżnić Unionistów od Konfederatów. Czapki znajduje - Konfederacji. Nie znajduje natomiast, a jest pewny, że dobrze szuka, śladów po strzelaninie. Postanawia podejść bliżej.

Podczołgując się powoli dostrzega szczegóły. Porzucone w ucieczce stare Enfieldy, zabite dechami stare wejście do mariny, drugą drogę odchodzącą od niej na północ-północ-wschód, dziwnie zachowującą się lampkę przy marinie, od strony jeziora, jedyną, która się świeci, lecz tak, jakby miała zaraz zgasnąć, brak śladów krwi na murach czy widocznych ran wlotowych po kulach... Wyjęty spod prawa analizuje sytuację i stwierdza, że w pobliżu siedzi nie lada wojownik indiański. Zaskoczyć jedną osobę, to jest coś, ale TRZY?! Wszystko to podminowuje nastrój, lecz Joe jedynie na chwilę wykrzywia twarz w grymasie i twardo czołga się dalej. Wkrótce odwraca trupy i widzi wyraz przerażenia na ich twarzach. Szuka przyczyny śmierci. Jeden z żołnierzy zaduszony jest sznurem od własnej czapki. Drugi ma głęboką ranę ciętą na karku. Karabiny leżą, porzucone, kilka kroków wcześniej. Uciekali?

Joe zaczyna badać otoczenie mariny, James zaczyna podczołgiwać się do kompana. Gdy dociera do zwłok, przygląda im się również, ale dociera do zupełnie innych wniosków: zabito ich harpunem! Bez wątpienia broń taką znajdzie się w środku przystani. Ktoś musiał się zaciekle bronić.

Joe rusza wzdłuż ściany mariny. Znajduje kałużę krwi pod wiszącym na balustradzie trupem. Znajduje drugie drzwi do środka przystani. Widzi rondo i częściowo brukowaną drogę, sugerujące, że dojeżdża się tu powozami. Zadaszony ganek, by móc uwiązać konie. Wybiera okno i powoli, ostrożnie, zagląda do środka.

Po pięknej i szerokiej równinie, oświetlonej słońcem, wysoko na niebie, wśród trawy wysokiej po kolana, gna mustang, ścigany przez kruki. Ptaszyska nie kraczą, w milczeniu zniżają lot, by coraz to zbliżyć się do uciekiniera. Ten jest zmęczony biegiem, ma zwilgotniałą sierść, w kącikach pyska zbiera mu się piana. Wspaniałym zrywem wyciąga łeb przed siebie i pędzi, cwałem, z każdym dotknięciem kopyta odsadzając od siebie pogoń - bo nie ma wątpliwości, że to jest pogoń.

Jeden z kruków natychmiast ląduje, zmieniając się w młodego Indianina. We włosach ma pojedyncze krucze pióro. Wznosząc ręce do góry, krzyczy gniewne, żądające słowa. Układa splecione ręce w literę U, wznoszac je w górę. W odpowiedzi, wznosi się w górę równina. Mustang, o krok od wolności, nagle znajduje się w wąwozie. Jeden po drugim kruki zaczynają lądować. Niespiesznie. Nie ma już dokąd uciekać.

Mustang staje dęba i zmienia się w starego, prawdziwie starego indiańskiego szamana. Ma zlepione potem włosy, poskręcane w warkoczyki, przeplatane paciorkami, sznurkami i kolorowymi ozdobami. Twarz pobrużdżoną wiekiem. Przenikliwe, mądre oczy. Oczy, które patrzą wprost na Joego.

Zabierz stąd mojego prawnuka! Szybko!

Joe powoli opiera się o ścianę mariny. Zsuwa się do siadu, szukając piersiówki. Pociąga solidnego łyka, nie wiedząc co myśleć. Rusza powoli ku zatrzymanemu w pół kroku Jamesowi, obserwującemu go z troską.

- Zajrzyj tam. - A co znajdę? - Sam oceń. - A czego mam się spodziewać? - Indian.

Joe ostrożnie zagląda. Najpierw kącikiem oka. Ciemno jest w środku. Nieco bardziej. Chyba widać jakieś liny. Jeszcze bardziej.

Na zalanej promieniami słońca (słońca?!), porośniętej wysoką do kolan trawą (trawą?!) drodze... a właściwie w wąwozie (wąwozie?!), trwa walka. Stary Indianin o steranym wiekiem obliczu, skundlonych włosach przeplatanych mnóstwem ozdób i sznurków, właśnie cofa się znad trupa, cofa się przed atakiem trzech kolejnych napastników. Kolejni już otaczają walczących, szerokim, luźnym kręgiem. W milczeniu i satysfakcji, niecierpliwie patrzą, kiedy mogą się dołączyć. Jeden z nich rzuca nożem, lecz starzec uchyla się, przy tym jego oczy krzyżują się z wzrokiem Jamesa

Zginę tu, by Cię nie zobaczyli! Uratuj mojego prawnuka! Zabierz go stąd!

Pociągnąwszy z piersiówki oferowanej przez kompana, James raz jeszcze zerknął do środka mariny. Dojrzał tam mężczyznę, po pas zanurzonego w wodę, bijącego w jej powierzchnię rytmicznie rękoma. Mężczyznę o mokrych, przeplatanych siwizną i paciorkami, sznurkami, kolorowymi ozdobami włosach. Zapukał, by zwrócić na siebie uwagę, uniósł ręce w górę, by zasygnalizować pokojowe zamiary...

Ujawniono

  • że René przeszukał wschód ogrodu i nie znalazł tam szamana
  • że leczenie jest skuteczne w złotej godzinie: do godziny po zranieniu
  • szybki koń jest pomocny w szybkim szukaniu doktora
  • wizję w marinie - choć o co dokładnie chodzi...?
  • Śpiewający Kojot jest prawnukiem starego szamana z wizji

Wrażenia

Joe: dobre budwanie klimatu, miałem naprawdę wrażenie, że pakujemy się w kłopoty, że lada moment nas wystrzelają a tu nie. James: dobra wyprawa, fajnie się skradało, dobry opis mariny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz